Zrobię wszystko, co w mojej mocy!

2022-02-04 19:42:15

– To RZS. Czy potrzebuje pani pomocy psychologicznej? – zapytał lekarz. – Będzie mi niezbędna, jeśli zabronicie mi biegać na nartach i wspinać się po górach – odpowiedziała Monika. Bo góry to jej całe życie.

37-letnia Monika Nerad mieszka we Wrocławiu. Ale tak naprawdę większość jej życia toczy się głównie w Karkonoszach i Górach Izerskich. Można powiedzieć, że Monika żyje w dwóch światach. Jeden to ten wrocławski, związany z pracą na etacie, który zapewnia jej poczucie finansowego bezpieczeństwa. Daje też możliwość, by realizowała swoje pasje – wspinaczkowe i narciarskie. To one tworzą drugi świat Moniki, w którym laptop i biuro zamienia na narty, foki, raki i czekany.

Zaczęło się od dny moczanowej

Dziewięć miesięcy temu Monika dowiedziała się, że cierpi na reumatoidalne zapalenie stawów. Dla tak aktywnej osoby RZS oznacza zmianę życiowej perspektywy o 180 stopni. – Kiedy całe życie ćwiczysz, biegasz albo się wspinasz, informacja o chorobie przewlekłej, która może ograniczyć ruch, brzmi jak wyrok – opowiada Monika. W takiej sytuacji są dwie opcje: albo się poddajesz, albo walczysz. Monika wybrała to drugie rozwiązanie. Od początku zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Zwłaszcza, że dolegliwości znacznie ograniczyły jej mobilność.

Najpierw zaczęły jej puchnąć ręce. Potem pojawiła się poranna sztywność. Dotyczyło to palców w obu dłoniach. Po przebudzeniu intensywnie nimi ruszałam, czekając, aż problem zniknie. Ale nie znikał.

Monice nie dawało to spokoju, zwłaszcza, że dwa lata wcześniej zdiagnozowano u niej dnę moczanową, czyli ostre zapalenie stawów, polegające na odkładaniu się złogów kwasu moczowego w stawach, nerkach i więzadłach. Mimo podjętego leczenia, ból nie ustępował. Krążyła od jednego reumatologa do drugiego. Każdy z nich stawiał inną hipotezę. Niektórzy diagnozowali ją w kierunku boreliozy.

Dopiero mama Moniki, która przez wiele lat pracowała w ochronie zdrowia, podsunęła córce pewien trop, który wskazywał na chorobę autoimmunologiczną. – Mama ma toczeń układowy, brat – cukrzycę. Kiedy widziała, jak cierpię, zaczęła przypuszczać, że mam poważną chorobę stawów – opowiada Monika.

Palce puchły jej coraz bardziej. Miałam obrzęknięte cztery stawy w dłoniach. Do tego coraz mocniej bolały mnie łokcie i biodra.

Wzięła sprawy w swoje ręce

Ostateczne rozstrzygnięcie przyniosło badania: anty-CCP. – Gdybym wiedziała, że można udać się na badanie, które kosztuje zaledwie kilkadziesiąt złotych, nie zastanawiałabym się, tylko zrobiła je wcześniej – dodaje Monika. – Lekarze też byli zaskoczeni diagnozą. Twierdzili, że z powodu moich nieswoistych objawów, nie można było rozpoznać RZS-u.

Organizm Moniki jeszcze wiele razy okazał się przekorny. Problemem było dopasowanie właściwej terapii. Ostatecznie Monika zdecydowała się na prywatne leczenie biologiczne. – Uważam, że w tej chwili jest to dla mnie największa szansa. W leczeniu RZS czas jest najważniejszy. Im szybciej podejmiemy terapię, tym lepiej. Wprawdzie zmieniły się zasady kwalifikacji do leczenia w ramach NFZ, ale nie chciałam czekać, nie mogłam stracić ani chwili. RZS w bliżej nieokreślonym czasie może zacząć degradować moje stawy, a co za tym idzie odebrać mi to, co najbardziej kocham – góry i pracę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby temu zapobiec.

Monika jest pacjentką poszukującą. Dużo czyta, szuka nowych informacji, testuje. Jest zdeterminowana, aby chodzić po górach. Twierdzi, że jeśli zostanie jej to odebrane, wpadnie w depresję. Dlatego stara się maksymalnie korzystać z aktywności. Nie zraża się, gdy po eskapadzie na skałki ma spuchnięte ręce. Albo gdy po powrocie z wyjazdu rowerowego doskwierają jej stawy w kolanach. Jest twarda, do bólu trochę też już przywykła, choć stara się wszelkimi sposobami go minimalizować. Na obolałe ciało pomagają jej tejpy, czyli specjalne plastry.

Góry dają wolność

Po górach chodzi, odkąd pamięta. Gdy wędrówki po górach przestały jej wystarczać, zaczęła się wspinać. Było to 15 lat temu. Z czasem zaczęła zarażać swoją pasją innych. Od kilku lat promuje backcountry, nie do końca jeszcze znaną w Polsce zimową aktywność narciarską, będącą połączeniem narciarstwa biegowego i skitouringu. Czasem ten sport określa się mianem narciarstwa śladowego lub przełajowego.

Monika jest świetną organizatorką. Na jej zajęciach nikt nie dostaje taryfy ulgowej. Dla siebie też jest wymagająca.

– Jako instruktor narciarstwa biegowego nie mogę sobie pozwolić na słabszy dzień. Ludzie przychodzą na zajęcia, oczekują ode mnie świetnej formy – mówi. Choć gorsze momenty też się zdarzają, z reguły Monika nie daje po sobie poznać, że czuje się źle. Kiedyś czuła przez polar, jak puchnie jej łokieć, a dłoń robiła się dwa razy większa. Bolało, ale biegła dalej. Tylko kilka razy poprosiła instruktorów, aby zamienili grupy.

Wspinaczkę skałkową najchętniej uprawia w Rudawach Janowickich, natomiast trekking w Karkonoszach. Wyjazdy rowerowe organizuje w Górach Izerskich.

Wanda Rutkiewicz, Denis Urubko, Jerzy Kukuczka… osób, które podziwia jest wiele. – Mam podobną determinację co himalaiści. Moja psychika zadziałała na zasadzie: Nie poddam się, będę walczyć. Zrobię wszystko, aby było lepiej – mówi Monika, planując kolejną górską eskapadę.

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz

M-PL-00002006